Zostałem adwokatem diabła – czyli dyskusji o etyce i Microsofcie ciąg dalszy

Czas czytania: 10 minut

Mój ostatni artykuł wzbudził duże kontrowersje. Dyskusja, która zaczęła się od ułomnego Windowsa 10, przeszła na tematy związane z tym, co wolno, a czego nie wolno firmom. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, a w szczególności tego, że sam tytuł mojego poprzedniego artykułu wzbudzi takie kontrowersje.

Wobec powyższego rozważmy najpierw historię konfliktu Netscape versus Microsoft. To właśnie ta część historii wielkiej korporacji od zawsze budzi kontrowersje.

Microsoft versus prawo – starcie I – Netscape

Dzisiaj często zapominamy, o co toczyło się pierwsze starcie Microsoft vs Netscape. Przypomnijmy sobie ten kontrowersyjny fragment historii.

Microsoft początkowo nie zauważał tego potężnego rynku, jakim jest Internet. Jedną z pierwszych przeglądarek WWW, jaka kiedykolwiek powstała, był Mosaic. Był to rok 1993. Netscape pojawił się niespełna rok później – w 1994 r. Konkurencji praktycznie nie było żadnej. World Wide Web dopiero raczkowało. Netscape Navigator w 1995 r. miał prawie 100% globalnego rynku.

Bill Gates, który uważnie obserwował poczynania konkurencji, nie mógł ścierpieć tego, że tak pokaźny kawałek gotówki może trafić do kogoś innego. W końcu Microsoft jest tutaj potentatem! Wobec tego, w czerwcu 1995 złożono Netscape’owi, można powiedzieć – propozycję nie do odrzucenia. Albo płacicie milion dolarów, wykupujemy was, wy jesteście ustawieni do końca życia a my przejmujemy i wdrażamy waszą technologię, albo was zniszczymy. Młody Netscape postanowił rozpocząć otwartą wojnę ze swoim nieco starszym kolegą. Konflikt ten nie był z góry przegrany, jak pewnie sądzisz.

Szef Microsoftu mobilizuje swoich ludzi. Była to jedna z pierwszych rzeczy, które nie poszły po jego myśli. Od razu zwołuje zebranie i przestawia swoich najlepszych pracowników do innego działu. Mają stworzyć w jak najkrótszym czasie pogromcę Netscape’a, który zwie się Internet Explorer.

Nowa przeglądarka powstaje zadziwiająco szybko, bo już w sierpniu 1995 r. Początkowo nie notuje zbyt dobrych wyników. Netscape, mimo tego, że jest płatny (kosztuje 49 dolarów) cały czas zwiększa swój udział w rynku.

Internet Explorer nie oferował nic, co mogłoby być atutem w porównaniu do Netscape’a. Bill Gates o tym wiedział i dlatego przyjął inną taktykę.

Pierwszą próbę mocniejszej integracji z systemem podjęto wraz z wydaniem Internet Explorera w wersji 3.0. Niestety, nie ze wszystkim zdążono na czas. Dopiero kolejna wersja – 4.0, wydana w październiku 1997 r., zaczęła realizować tą wizję. Właśnie ta wersja Internet Explorera była zintegrowana z nowowydanym Windows 98. I nie, to wcale nie było złem. Microsoft, jako firma, która posiadała zarówno Internet Explorera jak i Windows 98 miała święte prawo wprowadzić taką, a nawet ściślejszą integrację tych dwóch komponentów. W końcu to ich produkty i mogą sobie z nimi robić, co zechcą.

windows_98_logo
Logo Windows 98

Co więc było złem? To, że Microsoft zaczął sięgać po „mniej uczciwe” środki. „Przekonywał” producentów oprogramowania, aby używali silnika Internet Explorera jako nierozłącznego komponentu ich produktów. Producenci sprzętu też „byli zachęcani” do tego, aby domyślnie nie instalowali na produkowanych przez siebie komputerach ani Netscape’a, ani (tym bardziej) alternatywnego systemu operacyjnego.

Także, jak widzisz, hultajstwem nie było to, że Microsoft decydował o tym, co dzieje się na ich podwórku. Prawdziwe diabelstwo to zmuszanie innych do posłuszeństwa. Jeśli producent sprzętu czy oprogramowania odrzucił „propozycję nie do odrzucenia” Billa Gates’a, mógł liczyć się z poważnymi problemami.

Drugą elementem, gdzie Microsoft przegiął, było jawne „utrudnianie” życia Netscape’owi w ekosystemie Windows. Użytkownik, instalujący Netscape’a, mógł spodziewać się, że na pulpicie pojawi się jego ikonka. Microsoft zadbał o to, aby tak nie było. Było to działanie wycelowane prosto w Netscape’a. I to zachowanie Windowsa rzeczywiście łamało zasady konkurencji, gdyż było dyskryminacją jednego, konkretnego produktu.

Bill Gates, mimo jasnych dowodów świadczących przeciw niemu, potrafił się wybronić i uratował swoją firmę przed zniszczeniem przez wymiar sprawiedliwości. Podkreślam – nie neguję tego procesu, gdyż kara się należała. Ale nie za to, że, jak wieść niesie, przeglądarka była ściśle zintegrowana z systemem, a za to, że do zniszczenia konkurencji stosowano środki, które nie są zgodne z prawem.

Microsoft versus prawo – starcie II – Windows 7 i ekran wyboru przeglądarki

Proces z Netscape’m to nie był koniec kłopotów Microsoftu z prawem. Kilka lat później, Opera rozpoczęła swoją wojnę z potentatem rynku IT. Sprawa była podobna do tej z 2001 roku. Microsoft został oskarżony o to, że wykorzystuje swoją przeważającą pozycję na rynku systemów operacyjnych do promowania swojego rozwiązania, jakim jest Internet Explorer. Przeglądarka Microsoftu posiadała wtedy dosyć sporą przewagę nad konkurencją, ale zdecydowanie nie była to pozycja monopolisty. Niebieskie e posiadało 67% rynku, podczas gdy goniący go Firefox aż 26%. Opera, mimo iż silnik Presto był całkiem udany, musiała zadowolić się jedynie niespełna 2% udziałów.

Ale – Internet Explorer jest zintegrowany z systemem! Jak tak można! To łamanie zasad wolnej konkurencji. Opera złożyła skargę do Unii Europejskiej, oskarżając firmę z Redmond m.in. o „uniemożliwienie programistom pisania oprogramowania, które działałoby na różnych platformach, wykorzystywanie monopolistycznej pozycji na rynku systemów operacyjnych do promowania Internet Explorera”. Jak pamiętamy, czasy te mocno różniły się od tego, co Microsoft wyrabiał na początku wieku XX. Tym razem działań konkurencji nie utrudniano. Jeśli chciałeś, mogłeś używać Firefoxa czy Opery. Windows nie krzyczał, że ci na to nie pozwoli. Microsoft nie stosował czarnych praktyk, na które pozwalał sobie na początku wieku XX. To już nie był Microsoft Billa Gatesa, który twardo rozprawiał się z konkurencją. Mimo to, zostali zmuszeni przez Unię Europejską do umieszczenia w swoim systemie ekranu wyboru przeglądarki.

Powstaje pytanie: Czy to coś zmieniło? Użytkownik, który jest świadomy istnienia alternatywy, poradziłby sobie bez tego. Natomiast użytkownik, który używa komputera tylko do przeglądania Internetu i Facebooka i tak pewnie będzie bał się kliknąć cokolwiek innego, aby przypadkiem nie zepsuć komputera. Takie działania nie mają ani krzty sensu.

Pamiętajmy, że firma z Redmond, mimo dodania ekranu wyboru przeglądarki do swojego systemu i tak dostała karę. Konkurencja (m.in. najbardziej zniesmaczona całą sytuacją Opera) bardzo szybko wychwyciły, że dodatek SP1 do Windows 7 przypadkowo usuwa tak ciężko wywalczony przez nich twór. Microsoft przyznał się do błędu i bardzo szybko naprawił usterkę. Można dyskutować nad tym, czy ten błąd został popełniony specjalnie czy przypadkowo – sprawa jest otwarta. Nie zmienia to faktu, że za to dostali ponad pół miliarda euro kary. Czy została ona nałożona słusznie – nie mnie oceniać. Wg mnie cały ten proces i jego wynik – ekran wyboru przeglądarki – był kuriozalny.

Prawo równe wobec wszystkich

Uważam, że prawo powinno być równe wobec wszystkich. Wiemy, jak potraktowano Microsoft w 2001 roku za forsowanie IE. Mamy rok 2018. Zobaczmy więc, co tam się dzieje u Google’a – jednego z rywali Microsoftu.

reklama_google_chrome
Oto, jak Google reklamuje swoją przeglądarkę.

Kojarzysz ten komunikat, który na powyższym screenie znajduje się w prawym górnym rogu? Przeglądaj Internet szybciej, zainstaluj Google Chrome, głosi treść komunikatu. Czy to nie jest analogiczne do jednego z zarzutów wobec Microsoftu? Microsoft reklamował własną przeglądarkę, integrując ją z systemem. Google reklamuje własną przeglądarkę, wyświetlając jej reklamę na własnej stronie, czyli niejako „integrując” z wyszukiwarką Google.

Ale przecież wiemy, że Microsoft nie został ukarany za samo włączenie IE do systemu, a za coś znacznie gorszego. Jednakże, czy do nikczemnych praktyk nie posuwa się także Google? Kojarzysz taki program antywirusowy jak Avast? Nie razi cię to, że domyślnie wrzucał on (dawno nie używałem, więc nie wiem jak jest obecnie) bez pytania (odpowiednią opcję w toku instalacji musiałeś odznaczyć) przeglądarkę od Google’a. Mnie to mocno irytowało. Oprócz tego przypadku, Istniało wiele innych aplikacji, których w tej chwili nie przytoczę, na siłę wtaczających przeglądarkę Google’a na dysk użytkownika.

Ale Google Chrome to nie jedyna rzecz, która razi mnie w postępowaniu tej firmy. Jest nią także Android. Można powiedzieć, że system ma otwarty kod źródłowy. Każdy producent może go wziąć i dostosować do swoich potrzeb. Nikt nie musi nikogo pytać o zgodę. Gdzie więc jest haczyk?

google play
Google Play – główny sklep z aplikacjami na Androidzie

Ano jest w tym, że praktycznie wszyscy użytkownicy używają innych aplikacji poza tymi domyślnie zainstalowanymi. Programy są zwykle instalowane z tzw. „sklepu’ który jest globalnym repozytorium wszystkich aplikacji wydanych na taką platformę. A teraz pytanie retoryczne: Kto posiada największy sklep z aplikacjami, bez którego zwykły użytkownik smartphone’a nie będzie mógł wytrzymać? Oczywiście – Google!.

Microsoft zmuszał producentów oprogramowania do utrudniania życia Netscape’owi. Różnica między nim, a Google jest zasadnicza. Firma z Redmond robiła to bezpośrednio, można powiedzieć, że ich propozycje miały formę „gróźb”. Natomiast Google robi to bardziej inteligentnie. Chcesz, to możesz wydać telefon z Androidem bez naszego sklepu. Ale licz się z tym, że żaden człowiek tego telefonu nie kupi bo nie będzie miał dostępu do swoich ulubionych gierek. Oczywiście, możemy postawić na alternatywne sklepy z aplikacjami, ale w nich zwykle panują pustki …

No dobra, zgadzamy się na instalację Google Play. Ale hola hola, to nie koniec!. Jeśli chcemy mieć dostęp do Google Play, musimy zainstalować pozostałe aplikacje Wielkiego Brata. Ba, musimy umieścić je tak, aby były widoczne dla szczęśliwego użytkownika naszego telefonu. Nie jesteśmy więc zmuszani bezpośrednio do bycia w romansie z Google. Istnieje teoretyczna wolność. Ale praktycznie i tak nie mamy innego wyboru.

Standardy

Kolejnym zarzutem wobec Microsoftu jest to, że wprowadza własne standardy lub nagina obowiązujące. Rzeczywiście tak było. Ale czy te zachowanie było czymś, co zasługuje na taką pogardę?

W3C logo
W3C – organizacja, która ma przynieść wolność, równość, sprawiedliwość

Przestrzeganie norm jest bardzo ważne. Ale niektóre normy – podobnie jak prawo – mogą być martwe – teoretycznie obowiązywać – a praktycznie stanowić tylko balast prawny.

Microsoft w swoim czasie, jak już pewnie wiesz z pierwszej części tego artykułu, miał dosyć sporą część rynku. Pozostały procent stanowił Netscape i inne, alternatywne przeglądarki, które powoli się rodziły. Wiemy doskonale, że przeglądarka Gatesa nie wspierała zbyt dobrze standardów W3C. Ale czym jest ta organizacja, która standardy ustala? Przytoczmy definicję z Wikipedii:

„W3C – organizacja, która zajmuje się ustanawianiem standardów pisania i przesyłu stron WWW (…) W3C jest obecnie zrzeszeniem ponad 400 organizacji (…) Publikowane przez W3C rekomendacje nie mają mocy prawnej, nakazującej ich użycie”

Wobec powyższego, Internet Explorer wcale nie musiał stosować się do tych rekomendacji. Microsoft wprowadzał własną wizję Internetu (czy była ona słuszna czy nie – to temat na inny artykuł). Bill Gates nie chciał się ograniczać do nakazów W3C i wprowadzał do przeglądarki własne znaczniki, własne technologie, które miały uprzyjemnić spotkanie użytkownika z globalną siecią. Owocem tego jest również ActiveX. Technologia, która jest równie często krytykowana jak sam Internet Explorer. Lecz, czy w kwestii standardów, Java lub Flash, służące jako wtyczki do przeglądarek nie są takimi samymi, zamkniętymi blobami jak ActiveX?

Na pocieszenie dla hejterów powiem, że w późniejszym okresie olewanie przez Microsoft standardów W3C odbiło się czkawką. Kiedy inne przeglądarki zaczęły zdobywać dominującą pozycję w rynku, to Internet Explorer miał problemy z wyświetlaniem stron. Microsoft nie przekonał, lub nie próbował przekonywać i wprowadzać swojej technologii w formie odpowiedniego RFC (czy tam innego świstka papieru) za co później zostali pokarani.

Mówimy tu o Microsofcie. Ale czy Google w swojej technologii przestrzega standardów W3C? Przeglądarka może tak – wynik w teście zgodności m.in. z html 5 jest dosyć wysoki. Ale zupełnie inaczej sprawa wygląda na stronach internetowego giganta. Nie będę zdradzał tajemnicy. Sprawdź samemu.

Patenty – echo przeszłości

Temat patentów nie wiąże się bezpośrednio z analizowanym etapem. Jednakże, to właśnie one przyczyniają się do nieraz chorej sytuacji na rynku IT. Dlaczego?

Patenty zostały wymyślane po to, aby chronić własność intelektualną i pozwolić twórcy zarobić na swoim wynalazku. W swoim czasie patent sprawdzał się znakomicie. Niestety, przestało tak być gdy nadeszła era komputeryzacji.

american patent document
Amerykański dokument patentowy

Obecnie firmy, obok rzeczy, które naprawdę powinny mieć patent, patentują także „wynalazki” całkowicie kuriozalne. Wspomnijmy patent na ikonkę kosza czy na to, że okna mogą na siebie nachodzić, którymi Apple szantażował Microsoft po premierze Windows 1.0. Zresztą, to właśnie Apple jest mistrzem w niszczeniu konkurencji za pomocą wojen patentowych. Takie firmy wykuły sobie określenie „trolli patentowych” – patentują każdą drobnostkę, aby w przyszłości pozywać każdego, który naruszy ich „myśl techniczną”. Archaiczność tego wynalazku bardzo dobrze została ukazana w czwartym sezonie serialu wyprodukowanego przez HBO „Dolina Krzemowa”. (polecam obejrzeć).

Jak sam widzisz, patenty nie są obecnie wykorzystywane do tego celu, do którego zostały stworzone. Są one używane do tego, aby zgodnie z prawem niszczyć konkurencję, która mogłaby zagrozić pozycji naszej megakorporacji.

Nie wkraczam głębiej w politykę, więc nie będę mówił, jak można uzdrowić ten chory system. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że potrzebuje on albo uzdrowienia albo całkowitej eksterminacji.

Wolnorynkowa demokracja?

Demokracja

Każda firma jest wrażliwa na jedną rzecz – kasę. Więc, jeśli nie podoba nam się polityka jakiejś korporacji, po prostu zbojkotujmy jej produkty i namówmy innych do tego samego. Gospodarka wolnorynkowa jest handlową wersją demokracji. Możemy wybrać dobrego gospodarza lub złoczyńcę. Przypominam, że jeden z największych zbrodniarzy świata – Adolf Hitler – doszedł do władzy w demokratycznych wyborach. Tak chciał naród. Podobnie Microsoft – stał się tak potężny, gdyż konsumenci – świadomie bądź nieświadomie – chcieli jego produktów. To konsumenci zarzucili używanie Netscape’a na rzecz Internet Explorera. To konsumenci wybrali Microsoft jako firmę produkującą najlepszy system operacyjny na świecie. Skoro demokratycznie tak wybraliśmy, to dlaczego teraz jesteśmy wściekli na podjęte przez naszych pobratymców lub przez nas decyzje?

To właśnie dzięki temu, że zgadzamy się na coraz gorszą jakość produktów, producenci pogarszają tą jakość. Jeśli się nie zgadzamy z Microsoftem, Googlem, Applem czy innym Szajsungiem – po prostu nie kupujmy ich produktów.

Dlaczego podziwiam Microsoft?

Na koniec odpowiem na pytanie, które pojawiło się pod poprzednim artykułem. Dlaczego i za co podziwiam Microsoft? Konkretnie, nawet nie samą firmę, a Billa Gatesa. Otóż, była to postać, która bardzo dobrze potrafiła manipulować innymi. Microsoft z Billem Gatesem doszedł do szczytu nawet nie dzięki jakości produktów, a dzięki umiejętnemu osłabianiu konkurencji. Potępiam oczywiście zagrywki które są niezgodne z prawem, a do takich posunął się zdesperowany Bill podczas starcia z Netscape’m. Nie mniej, jeszcze w latach 80 Microsoft był małą, praktycznie nie liczącą się firemką, która była uzależniona od takich kolosów jak IBM. Bill Gates nie chciał, żeby jego ciężka harówka przynosiła kasę innym. Toteż bardzo szybko zaczął tak kręcić, aby przynieść jak największe zyski swojej firmie. I za to go podziwiam. Inni (jak Mark Zuckerberg) stosowali podobne zagrywki, tylko mniej się o tym mówi.

Podsumowując

Warto patrzeć na sprawę obiektywnie. Bill Gates w swoim czasie przesadził, ale nie jest to powodem, aby dzisiaj bezpodstawnie karać Microsoft. Warto nie polegać na uprzedzeniach i stereotypach. Najlepiej samemu przeanalizować sytuację. Bo może się okazać, że są inne firmy, które mają na sumieniu o wiele więcej grzechów, niż Bill Gates czy Steve Ballmer.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.